Niedziela Palmowa
Mk 11, 1-10
Nie rzucim wiary?
Spotkałem wielu ludzi, których wiara była kiedyś bardzo żarliwa, a którzy stali się letni. Niektórzy z nich doświadczyli nawet jakiś nadzwyczajnych łask. Przeżyli coś co upewniło ich, że Bóg pisze historię ich życia. Doświadczając cudu, jakiejś wyjątkowej łaski, bezpośredniego działania Boga obiecywali sobie i Bogu, że ich wiara pozostanie mocna i niezmienna. Ich zapowiedzi były naprawdę szczere tak jak namacalne było doświadczenie Boga jakie przeżyli. Jadnak z czasem stali się obojętni i niewierzący. Utracili nie tylko silne przekonanie, że Bóg istnieje, ale nawet nie byli już pewni czy to co przeżyli zdarzyło się naprawdę. Takimi byli niektórzy moi przyjaciele z młodości, osoby z duszpasterstw, w których jako ksiądz posługiwałem, czy księża, których znałem, a którzy porzucili kapłaństwo.
Hosanna i co dalej?
Jesteśmy niestali, zmienni, niecierpliwi, łatwo się zniechęcamy, zapominamy o tym co w naszym życiu najbardziej wartościowe, jesteśmy niekonsekwentni, nudzi nas codzienność, chcielibyśmy żeby w życiu działo się ciągle coś co będzie nas zaskakiwać i przełamywać nudę i zwyczajność naszej egzystencji. Dzieje się tak dlatego, że nie potrafimy dostrzegać w naszym życiu Bożej bliskości, nie widzimy Jego działania, tracimy pamięć o wydarzeniach, w których działania Boga było tak wyraźne jak wiele z Jego interwencji opisanych w Biblii.
Przedstawiony przeze mnie opis wcale nie jest przerysowany. Tacy po prostu jesteśmy. Każdy z nas może podać fakty ze swojego życia, które pasują do tego obrazu. Przekonuje nas o tym również dzisiejsza Ewangelia o uroczystym wjeździe Pana Jezusa do Jerozolimy. Ludzie, którzy witają Jezusa jak króla, którzy z radością krzyczą „hosanna”, za parę dni będą domagać się śmierci Jezusa i będą krzyczeć do Piłata „ukrzyżuj go”. W Niedziele Palmową otacza Jezus ogromny, zafascynowany Nim, tłum.
A miało być tak pięknie…
W Wielki Piątek na Golgocie będzie zaledwie parę osób. Im bliżej Golgoty, tym szybciej topnieje tłum zwolenników Jezusa i więcej jest tych, którzy od Niego odchodzą. Do Golgoty wytrwali ci, którzy kochali najbardziej. Ludzie zapomnieli nauk Jezusa, w których wyjaśniał na czym polega Jego posłannictwo. Nie ma wokół Jezusa nawet tych, którzy doświadczyli czy widzieli Jego cuda. Zawiedli ślepi, trędowaci, chromi, których uzdrowił. Każda z tych osób przeoczyła najważniejszą chwilę w swoim życiu. Stało się tak dlatego, że każda z nich miała inne oczekiwania wobec Jezusa, inne wyobrażenie tego jak powinien działać i kim powinien się okazać. Na bezdroża prowadziły tych ludzi ich wizje, marzenia, plany. Mieli wszystko żeby Jezusa zrozumieć, ale wzięła w nich górę niestałość, niecierpliwość, pycha, nie byli dostatecznie czujni. Chcieli kogoś innego niż Jezus i czegoś innego niż On chciał im dać.
Zrobić coś wielkiego
Anegdota mówi, że przyszedł kiedyś do Antoniego Słonimskiego młody człowiek, który zapytał się pisarza: Mistrzu chciałbym zrobić coś wielkiego i czystego. Co mam robić? Słonimski odpowiedział: Umyj pan Słonia!
Genialna odpowiedź dla kogoś, kto ciągle żyje marzeniami nie widząc, że prawdziwe życie przecieka mu przez palce. W marzeniach ratujemy świat, wynajdujemy lekarstwa na nieuleczalne choroby, dokonujemy przełomów politycznych, jednamy zwaśnione narody, w jedynie prawdziwy sposób wyjaśniamy tym, którzy wierzą inaczej na czym polega istota chrześcijaństwa. Zajmujemy się w naszej wyobraźni wieloma sprawami, które odciągają naszą uwagę od realnych szans zmieniania samych siebie i tego, na co wokół nas naprawdę możemy mieć wpływ. Ten pełen niecierpliwości i niestałości świat naszych oczekiwań i wizji odciąga naszą uwagę od szans czynienia dobra, które przechodzą koło nas niczym słonie…
Jak umyć słonia? Kawałek po kawałku…
Sensowne życie nie polega na „myciu słoni”, ale na odpowiedzialnym przeżywaniu tego co tu i teraz. Iluzje i fantazje, którym możemy ulegać sprawiają, że ciągle czujemy się nie na swoim miejscu. Pomimo upływających lat czekamy na jakąś wyjątkową okazję, która sprawiłaby, że ocenilibyśmy nasze życie jako cenne. Odchodzący od Jezusa ludzie, ocenili życie Jezusa jako bezsensowne i zmarnowane. A było to najbardziej sensowne i piękne życie w historii świata.
W naszym życiu, tak jak w życiu odchodzących od Jezusa ludzi, nie wszystko musi układać się tak jak byśmy chcieli. I nie jest to wcale złe. W prawdziwym życiu są trudności i zmagania. Zdarza się w nim cierpienie i porażki. Na tej drodze potrzebna jest stałość i cierpliwość, bez których trudno wyobrazić sobie jakikolwiek duchowy wzrost. Przekonanie, że trzeba coś zmienić żebyśmy byli szczęśliwi i spełnieni często prowadzi do kłopotów niż spodziewanego szczęścia.
Przekonanie, że zmiana jest lekarstwem na poczucie niespełnienia może być złudzeniem komplikującym nasze życie. To nasze życie częściej staje się lepsze nie dlatego, że dokonujemy w nim kolejnych zmian, ale dlatego że jesteśmy konsekwentni i wytrwali. Zmiany są potrzebne, kiedy tkwimy w złu, z którego trzeba się wyzwolić, albo kiedy pojawia się szansa na osiągnięcie większego dobra. Najczęściej jednak potrzebujemy w przeżywaniu naszego życia cierpliwości, stałości i konsekwencji.
Ojcowie Pustyni wskazując na niebezpieczeństwa w rozwoju duchowym dużo uwagi poświęcali acedii czyli zniechęceniu. Podstawowym sposobem ochrony przed zniechęceniem jest wytrwałość. Dzięki niej nie pędzimy za naszymi iluzjami i chęciami, które stopniowo przejmują nad nami kontrolę i prowadzą nas na duchowe bezdroża. Acedia (“akēdĭa”, to dosłownie ‘obojętność’ czy wręcz ‘brak troski’) sprawia, że nie dostrzegamy działania Boga w naszym życiu. Wytrwałość i cierpliwość stwarza szansę zrozumienia, że nasze życie jest w ręku Boga i że jest w nim dostatecznie dużo okazji, żeby ukształtować je w sposób piękny i mądry. Kuszonym do zniechęcenia ojcowie pustyni doradzali nie zmianę, ale zwyczajne siedzenie w celi. Duchowy rozwój powoduje nie ciągła zmiana i podążanie za pojawiającymi się w nas nowymi pragnieniami, ale stałość, konsekwencja i cierpliwość w przeżywaniu tego co nas spotyka.
„Ktoś mówił do abba Arseniusza: Dręczą mnie moje myśli i mówią mi, że nie jestem zdolny do postu ani do pracy, więc żebym przynajmniej poszedł opiekować się chorymi, bo i to także jest miłość. A starzec rozpoznał podszepty diabła i tak odpowiedział: Wracaj i jedz, pij, śpij, żadnej pracy nie wykonuj – tylko się z celi nie oddalaj. Bo wiedział, że to wytrwanie w celi doprowadza mnicha do doskonałości.”