XXX

Mt 22, 34-40

Henryk Elzenberg napisał, że miłość to radość z cudzego istnienia. Dzisiejsza Ewangelia może przynieść nam radość z tego, że Bóg jest. Miłość do Boga jest przecież potrzebna nie Bogu, ale nam. Bez niej nasza religijność przypominałaby zbiór nierozsądnych wierzeń i niezrozumiałych powinności. Sama miłość jest już najwyższą nagrodą.

Radość kochania

Elzenberg pisząc o miłości miał oczywiście na myśli radość jaką daje kochanie drugiej osoby. Ale tym bardziej możemy doświadczyć radości z istnienia Boga, z bycia z Nim w żywej relacji.

O takie doświadczenie wiary chodziło, kiedy w chederze, żydowskiej szkole, uczono małego chłopca czytać Torę. Nieraz posypywano karty łakociami, aby uczeń miał świadomość, że Tora jest słodyczą. O takiej miłości mówią świadkowie życia św. Franciszka z Asyżu. Podczas pewnego kazania miał on, przy wymawianiu imienia „Jezus” za każdym razem głośno oblizywać wargi. Miłość jaką kochał Boga sprawiała, że sam dźwięk imienia Jezus przepełniał go słodyczą.

Dzisiejsza Ewangelia o przykazaniu miłości Boga i człowieka może otworzyć nas na zaskakujące przeżycie radości jaką znajdujemy w Bogu.

W księdze Ezechiela w 37 rozdziale znajduje się wizja doliny wyschłych kości. Kiedy kości te słyszą słowa Pana, wstępuje w nie życie. Bóg daje im ducha, dzięki czemu stają się z powrotem żyjącym ciałem. Dr Maja Miduch opowiadała, że przeczytała ten fragment Ezechiela na cmentarzu wątpiącemu Żydowi. Kiedy ten usłyszał hebrajski tekst wizji, poczuł w sobie ogień. Doświadczył, mimo swoich wątpliwości i kuszących do niewiary grobów, tajemniczej mocy.

Bez miłości do Boga nasza religijność przypomina dolinę wyschłych kości. Aby odziać je ciałem potrzebna jest miłość. Intuicję, że wiara bez miłości przypomina stos wyschłych kości odnajdujemy również w liczbie 613 micw, przykazań żydowskich, które obowiązują każdego dorosłego Żyda. Wśród 613 micw, 248 to nakazy, a 365 to zakazy. W liczbach tych ukryta jest symbolika: 248, to według tradycji liczba kości w ludzkim ciele, a 365 to liczba dni w roku. Bez miłości do Boga nakazy, które wynikają z naszej wiary będą stosem wyschłych kości. Wiara nie będzie też ogniem, który rozświetla ciemności, na jakie jesteśmy narażeni każdego dnia.

A co z miłością do człowieka?

Słowo „miłość”, chociaż niebywale ważne i piękne, jest zapewne najbardziej zdeprawowanym słowem. Wykorzystywanym, żeby opisywać rzeczywistości, które z miłością niewiele mają wspólnego. Miłość oznacza troskę o dobro tego, kogo się kocha, ale też emocje, przelotny romans, grzech. Gdy ktoś mówi „kocham” i jest o tym głęboko przekonany, nie musi to być prawdą. Nierzadko dozgonnie deklarowana miłość kończy się równie szybko jak się zaczęła, a wielkie miłości przeradzają się w jeszcze większe nienawiści. Prorok Jeremiasz przestrzega, że serce jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne (Jr 17,9). Idąc tylko za żywiołami naszego serca możemy pogmatwać swoje życie i poważnie skrzywdzić innych.

Nie my wymyśliliśmy miłość, nie jest ona ludzkim wynalazkiem. Wymyślił i darował ją nam Bóg. On jest jej źródłem. Blisko Niego nasze ludzkie miłości są bezpieczne. Kiedy mówimy, że kogoś kochamy, to w pokorze musimy uznać, że raczej uczymy się go kochać i że chcemy, aby był przez nas kochany prawdziwie. Kochając mówimy w obcym języku, którego ciągle się uczymy i w którym ciągle popełniamy nowe błędy. Pamiętając o tym będziemy kochać coraz bardziej i mądrzej.