Terapeuci nie raz długimi miesiącami, a nawet latami prowadzą swoich pacjentów, przemierzając skomplikowane drogi ich życia, aby na końcu odkryć, że to co wydawało się być źródłem problemów, było tylko ich symptomem.
Źródło było znacznie głębiej albo zupełnie gdzie indziej, niż wydawało się to na początku.
Egzorcyści, dzieląc się swoim doświadczeniem zwracają uwagę, że nieraz przyczyn opętania, czy duchowego zniewolenia, należy szukać nie w osobie proszącej o egzorcyzm, ale w grzechu i zniewoleniu kogoś, kto pozostaje z tą osobą w jakiejś relacji.
Czyjś grzech może powodować udręczenie kogoś z najbliższego otoczenia. Istnieją jakieś przedziwne powiązania i zależności.
Czasami trzeba egzorcyzmować nie tę osobę, na którą skierowana jest cała uwaga, ale tę, która jest obok. Wówczas dopiero zostaje wyzwolona ta osoba, w której zewnętrzne objawy udręczenia były najbardziej spektakularne.
Źródło zła może być nawet w osobie, która pozornie chce pomóc.
Zły duch stara się mylić tropy, odwracać uwagę. Źródło zła nie zawsze jest tam gdzie są jego hałaśliwe przejawy, ale tam gdzie go nie widać. Demon myli tropy i dopóki mu się to udaje, jest niezagrożony.
W takiej właśnie perspektywie spójrzmy na dzisiejszą Ewangelię.
Zastanawiające jest, że Chrystus nie spotyka się z opętaną córką kobiety kananejskiej. Wyzwolenie córki dokonuje się bez jej udziału. Zamiast zająć się córką, Jezus konfrontuje się z jej matką.
W centrum dzisiejszej Ewangelii jest trudny dialog między Jezusem a kobietą. Słowa, które ona słyszy, są dla niej zapewne bolesne, ale są to słowa, które otwierają ją na wyjątkowość Jezusa i utwierdzają jej wiarę. Są podobne do dramatycznego przebiegu egzorcyzmu, w którym dochodzi się do uznania całym sercem, że tylko Jezus jest Zbawicielem. Podobne twarde słowa usłyszał Piotr, kiedy próbował wyznaczyć Jezusowi inną rolę niż Jego misję Zbawiciela.
Dlaczego nie ma w dzisiejszej Ewangelii opętanej córki kobiety, która prosi Jezusa o pomoc?
Wydaje się, że jest tak dlatego, że przyczyn opętania nie należy szukać w wyborach córki, ale kogoś z jej bliskich. Być może sama matka jest temu winna.
Kobieta ta jest Kananejką. Wystarczy chociaż pobieżnie przewertować Biblię, aby przekonać się o bałwochwalstwie Kananejczyków. Możnaby powiedzieć, że bałwochwalstwo mieli we krwi. Byli również ostro potępiani za rozwiązłość seksualną. Łączyli zresztą kult z praktykami seksualnymi.
Słowa Chrystusa są dla kobiety kananejskiej jak cięcie skalpela. Z pozoru trudno nam zrozumieć ostre słowa Chrystusa. Jednak Jezus w ten właśnie sposób otwiera ją na prawdę, że tylko On jest Zbawicielem. Nie jest kimś, kogo można postawić obok pogańskich bożków. Nie jest kimś, kogo można użyć do załatwienia konkretnej sprawy, po czym odstawić na półkę do panteonu najbardziej przydatnych osobistych bóstw.
Jezus jest Panem i Zbawicielem. Kobieta kananejska przyjmuje tę najważniejszą prawdę. Po czym światło Boga rozświetla jej ciemności i z mocą działa w życiu kochanej przez nią córki.
Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam, że niezależnie od tego jak bardzo byłyby pogmatwane nasze losy i losy tych, których kochamy, nie są one pogmatwane dla Boga.
On zna wyjścia z każdej dramatycznej sytuacji. Widzi rozwiązania, których my nie dostrzegamy.
Najważniejsze abyśmy stawali się przed Nim prości i w prostocie potrafili zgadzać się na Jego prowadzenie, tak jak zgodziła się na to kobieta kananejska.