XXXII, Mt 25, 1-13

Jedno ze znanych mi małżeństw z kilkudziesięcioletnim stażem miało swój codzienny rytuał. Polegał na tym, że każdego dnia rano małżonkowie czytali sobie nawzajem artykuły z gazety. Po paru miesiącach od śmierci męża odwiedziłem wdowę. Opowiedziała mi, nieco skrępowana, że codziennie przychodzi na grób męża, siada na ławeczce przy grobie, z torebki wyciąga gazetę i czyta na głos… Jej opowieść była świadectwem tego, jak bardzo można kochać. Piękny, wieloletni rytuał pomógł jej z miłością przeżywać rozłąkę i czekać na ponowne spotkanie.

Rozłąka – czas niechciany?

Jak radzić sobie z rozłąką? Jak sensowne i mądrze przeżyć czas oczekiwania na kogoś za kim tęsknimy? Są to pytania wielu kochających się ludzi, których rozdzieliły okoliczności, konieczności.

Niedawno obserwowałem w poczekalni na dworcu, oczekujących na autobus Ukraińców. Daleko od domu, daleko od bliskich. Co może pomóc osobom, przeżywającym rozłąkę ze swoimi najbliższymi? Odpowiedź jest raczej podpowiedzią, niż gotową receptą.

W dzisiejszej Ewangelii o dziesięciu pannach czekających na Oblubieńca możemy usłyszeć podpowiedź, że w przeżywaniu czasu oczekiwania i rozłąki może pomóc nam rytuał. Rytuałem w ewangelicznej perykopie o roztropnych i nierozsądnych pannach jest dbałość o lampy. W opatrywaniu lamp możemy dostrzec symbol rytuałów, umówionych znaków, czynności, które podtrzymują pamięć i karmią miłość. Każda żyjąca daleko od siebie i kochająca się para ma swoje własne rytuały, które pomagają im przetrwać czas oddalenia. Najprostszymi rytuałami są telefony, smsy, maile. Rytuałem bez którego trudno wyobrazić sobie miłość są kwiaty, jakie mężczyzna daje ukochanej. Są również rytuały bardzo osobiste, niezrozumiałe dla innych, a dla kochających się osób będące bezcenną pomocą w przeżywaniu codziennej miłości czy rozłąki.

Zadbajmy o lampy

Ziemska tęsknota i czekanie na kogoś są obrazem czekania na Boga. Kiedyś każdy z nas spotka się z Nim twarzą w twarz. Od tego spotkania dzieli nas tylko czas, konkretne lata, może miesiące, a może tylko dni. W roztropnych pannach dbających o swoje lampy, aby wyjść z nimi na spotkanie Oblubieńca, możemy dostrzec znaczenie różnych rytuałów, obrzędów, osobistych sposobów przeżywania wiary. Wiara jest światłem, w którym wypatrujemy przyjścia do nas Oblubieńca. Rytuałami są wszystkie czynności i sposoby przeżywania swojej religijności składające się na osobistą więzi z Bogiem.

Często podkreśla się słusznie, aby przeżywać te różne sposoby świadomie i dojrzale. Jednak świadomość tego przeżycia określa się psychologicznie, jako przeżycie swoich emocji, jako świadomość tego, że w każdej chwili wiem co przeżywam. A jest to przecież perspektywa niepełna. Przyznać się musimy, że nasza modlitwa nieraz bywa rozproszona, chociaż tych rozproszeń nie chcemy. Patrząc wstecz możemy ocenić, że przynajmniej niektóre z naszych bardzo ważnych i być może przełomowych spowiedzi nie były wcale dojrzałe i przemyślane. A w chwilach, w których szczególnie mocno doświadczaliśmy Boga dochodziły do głosu nasze niedojrzałe emocje. Te wszystkie nasze ograniczenia nie przekreślają tego, że wówczas naprawdę przeżywaliśmy obecność Boga i że otwieraliśmy się na Niego.

Nogi nie kłamią

Dowodzi to, że te różne akty naszej osobistej wiary, różne rytuały kształtują nas i mogą nas przemieniać, chociaż nie cali jesteśmy w nich obecni. Nie zaniedbujmy więc ich. Nie szukajmy niekończących się usprawiedliwień. Że będziemy się modlić kiedy będziemy czuć obecność Boga, do kościoła będziemy chodzić kiedy organista w końcu nauczy się grać, a do konfesjonału podejdziemy tylko do mądrego księdza. Problem w tym, że ciągle zdarzają się nam głupi no do spowiedzi nie idziemy. Może nam się chcieć lub nie. Możemy księdza lubić lub może nas irytować. Ale, jak to kiedyś powiedziała jedna siostra zakonna: nogi nie kłamią. Albo przychodzisz na modlitwę, albo nie. Albo jesteś w kościele, albo zostajesz w domu, bo organista denerwuje, a ksiądz to głosi herezje. Na opatrywanie lampy wiary składają się proste i czasami niewygodne praktyki, które jednak otwierają nas na działanie Boga i w których może On nas zaskoczyć.

Praktyka wiary – źródło łaski

Takie przekonanie możemy znaleźć w starożytnej legendzie o św. Genezjuszu, który jest jednym z patronów aktorów. Miał on być aktorem grającym komedie. W czasie jednego z przedstawień, na którym był obecny cesarz Dioklecjan, Genezjusz miał grać rolę chrześcijańskiego neofity. Na scenie odbyła się parodia jego chrztu. Po prześmiewczym chrzcie spłynęła jednak na Genezjusza łaska wiary. Uwierzył w to co przed chwilą wyśmiewał. Genezjusz oświadczył przed cesarzem, że stał się właśnie chrześcijaninem. To wszystko co do tej pory było grą, teraz stało się prawdą. Chwilę potem z rozkazu Dioklecjana zginął śmiercią męczeńską. Odtwarzany prześmiewczo na scenie rytuał przyniósł mu łaskę wiary i zbawienia.


Słowa Ewangelii według Świętego Mateusza

Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:

«Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w swoich naczyniach. Gdy się pan młody opóźniał, senność ogarnęła wszystkie i posnęły.

Lecz o północy rozległo się wołanie: „Oto pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!” Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: „Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną”. Odpowiedziały roztropne: „Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie”.

Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. Nadchodzą w końcu i pozostałe panny, prosząc: „Panie, panie, otwórz nam!” Lecz on odpowiedział: „Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was”.

Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny».